Nad czas stracony nic bardziej nie boli.
Michał Anioł
PIELGRZYMKA
DUCHOWEJ RODZINY PRZENAJŚWIĘTSZEJ KRWI
Wprowadzenie
Nasze życie jest często porównywane do pielgrzymki: za nami start, przed nami cel – sanktuarium. Naszym faktycznym punktem wyjścia jest Bóg, ponieważ On nas stworzył oraz umieścił w świecie i w czasie. Celem też jest Bóg, bo On podarował nam życie, abyśmy w wieczności mogli w przyjaźni z Nim uczestniczyć w Jego życiu. Jesteśmy stworzeni dla Nieba i do niego dążymy – świadomie czy nie. Jesteśmy stale „w drodze”. Wzrastamy i dojrzewamy na naszej drodze życiowej, odkrywamy nowe rzeczy, zachwycamy się, szukamy odpoczynku, pozwalamy sobie pomagać… Bywają wspaniałe dni i spotkania, ale także trudy i kryzysy, które trzeba pokonywać. Cała ta podróż jest nieustannym procesem uczenia się. Szczęśliwy ten, kto na starość z wdzięcznością i w głębokim pokoju może patrzeć wstecz i przed siebie, bogaty w doświadczenia życiowe, a jednocześnie pełen nadziei!
Jest tak ważne, a nawet decydujące, że mamy przed oczami nasz cel, ponieważ bez owego „dokąd” także nasza droga traci swój sens. Jaka to łaska, gdy ten cel ma imię i gdy zostały ustawione drogowskazy!
I. Naszym celem jest Bóg,
II. Naszą drogą jest dziecięca miłość w chwili obecnej,
III. Jako pojazd służy nam Święta Rodzina,
IV. A pożywienie na drogę daje nam Krew Jezusa Chrystusa.
Tak więc wygląda nasza wspólna „pielgrzymka”, droga duchowa Duchowej Rodziny Przenajświętszej Krwi. Ona daje nam jasność i pełną nadziei radość, ponieważ mamy przed oczami nie tylko więcej niż wartościowy cel, lecz także to wszystko, czego potrzebujemy, aby z pomocą Bożą tam dotrzeć.
I. Cel pielgrzymki – Bóg
Ten, kto jako nowy trafia do naszej Wspólnoty – np. na skupienia, rekolekcje, pielgrzymki lub wakacje, ten zapewne szybko usłyszy zasadę: Wszystko jest okazją do miłości! Przy tym podkreśla się, że to zdanie trzeba rozumieć bardzo dosłownie. Składa się ono z trzech części:
1. Wszystko
Chodzi rzeczywiście o wszystko, czym jesteśmy, co mamy i co przeżywamy – radość i cierpienie, sukcesy i porażki, zdrowie i choroby, narodziny i śmierć… Wszystko bowiem pochodzi od Boga albo przynajmniej jest Jego dopustem. Bóg zaś JEST MIŁOŚCIĄ. Jeżeli przyjmujemy nasze życie z Bożych rąk i rozumiemy je jako powołanie, wówczas chodzi o to, aby wszystko przeniknąć Bogiem, zanurzyć w Jego Miłości. To wymaga jednak najpierw tego, abyśmy wszystko rozważali w Bożym świetle i pozwolili się obdarować Bożą Miłością, aby potem przekazywać ją dalej. Przez światło wiary wszystko w naszym życiu otrzymuje nowe i głębsze znaczenie.
2. Jest okazją
Bóg podarował nam wolność i szanuje ją. Nie chce uczynić z nas marionetek – nawet wtedy, gdy źle korzystamy z naszej wolności. Możemy, co więcej, z Bożą pomocą potrafimy kochać prawdziwie. To jest najcenniejszy dar łaski, największy charyzmat, jaki został nam powierzony (por. 1 Kor 13). Jest to też cecha charakterystyczna, która już na pierwszy rzut oka pozwala nas rozpoznać jako dzieci Boże. Od nas jednak zależy, czy tę zdolność do miłości wykorzystujemy dobrze czy źle, czy też w ogóle jej nie używamy. Nie powinniśmy stracić żadnej okazji, aby kochać, jak Bóg kocha…
3. Do miłości
Początkowo brzmi to zuchwale, jeżeli ktoś wymaga: „Kochaj, jak Bóg kocha!” Gdy jednak słyszymy w Kazaniu na Górze, że powinniśmy być (stawać się) doskonałymi, jak doskonały jest Ojciec wasz niebieski (Mt 5, 48), to nie znaczy to nic innego jak to, że razem z Bogiem powinniśmy i jesteśmy w stanie kochać. A jak kocha Bóg?
a. Bóg kocha wszystkich i wszystko.
Bóg kocha wszystkich i wszystko, co stworzył. Jak moglibyśmy się więc ważyć nie kochać kogoś, kto jest ukochany przez Pana Boga?! Jakże często pomaga nam w tym proste zdanie: „Bóg kocha Cię, a więc i ja chcę Ciebie kochać – razem z NIM”.
b. Bóg kocha jako pierwszy.
Bez stawiania warunków Bóg zesłał nam swojego Syna jako Odkupiciela i Zbawiciela, gdyśmy byli jeszcze grzesznikami (Rz 5,8). Bóg wychodzi nam naprzeciw, wciąż na nowo dając nam nową szansę…
c. Bóg kocha aż do krwi.
Najmocniej zostało to wyrażone na krzyżu, gdzie Jezus dla nas się wykrwawił, abyśmy pomimo grzechu pierworodnego i grzechów osobistych mogli powrócić do pełnej przyjaźni z Bogiem. Miłość może boleć. W bólu miłość oczyszcza się i dopełnia…
Kochać jak Bóg kocha i poprzez uczestnictwo w miłości Bożej samemu „stać się” miłością – to jest właściwym zadaniem i zarazem spełnieniem naszego życia.
Tylko w Bożej miłości możemy stać się tak naprawdę szczęśliwi w Bogu, który jest Trójjedyny:
– Ojciec jest początkiem oraz źródłem miłości i życia. On jest nie tylko „Ojcem” Boga-Syna, lecz także naszym Ojcem. Razem z Jezusem możemy mówić: „Abba, kochany Ojcze, Tato…”
– Syn jest Słowem Przedwiecznym, które od zawsze pochodzi od Ojca. Jest więc on „równego wieku” z Ojcem, a jednocześnie jest wieczny jak sam Ojciec. (To jest niewyobrażalne, ponieważ jest boskie. Nasze obrazy i porównania są tu niewystarczające, a jednak w sposób analogiczny przekazują prawdę). Syn przyjmuje miłość Ojca w pełni i tak samo ją w pełni odwzajemnia. Z miłości do Ojca i do ludzi Bóg-Syn staje się naszym Odkupicielem. Dlatego Syn nie przyszedł, aby Mu służono, lecz żeby służyć i dać swoje życie na okup za wielu (Mk 10,45).
– Duch Święty, Miłość pomiędzy Ojcem i Synem, jest także więzią jedności pomiędzy nami, różnymi członkami Mistycznego Ciała Chrystusa. Jego dary i charyzmaty (por. Ga 5,22-25; 1 Kor 12-14) uzdalniają nas do umacniania jedności wśród nas i do dawania jej światu.
II. Pielgrzymka do sanktuarium
Mając cel przed oczami, możemy teraz ruszać w drogę. Wiara w Jezusa Chrystusa i w Kościół daje nam światło i siłę. Aby jednak wierzyć naprawdę, nie wystarczy znać się na Piśmie Świętym, studiować katechizm i przestrzegać liturgicznych reguł i zwyczajów. Decydujące jest to, że również w zupełnie zwykłych, codziennych sytuacjach wprowadzamy naszą wiedzę o wierze w praktykę wiary. Jakie zatem są pierwsze kroki tej naszej „praktyki”?
1. Widzieć i kochać Jezusa w bliźnim
Najkrótszą drogą do Boga jest drugi człowiek, „bliźni”. Jak bardzo Bóg solidaryzuje się z ludźmi, a nawet jest w nich szczególnie obecny, pokazuje nam przypowieść o Sądzie Ostatecznym (por. Mt 25,31-46). Ze zdziwieniem zarówno „owce” jak i „kozły” pytają, kiedy to w swoim ziemskim życiu służyły Panu albo Mu nie służyły. I Sędzia świata stwierdza jednoznacznie: Co uczyniliście jednemu z braci moich najmniejszych (lub nie uczyniliście), to Mnie (nie) uczyniliście (por. Mt 25,40.45).
Fascynujące jest w tym porównaniu to, że ostatecznie nasze postępowanie w stosunku do drugiego człowieka decyduje o wieczności. To tak, jak przy niepewnym egzaminie, na którym egzaminator stawia kandydatowi ostatnie i rozstrzygające pytanie. Jak dobrze, że Jezus „zdradził” nam już to pytanie na egzamin końcowy naszego życia. Jest ono więc najważniejszym pytaniem nie tylko przy końcu czasów, ale już teraz. Zanim spotkamy Boga w Piśmie Świętym, w sakramentach, we wspólnocie Kościoła…, najpierw znajdujemy Go w bliźnich – świadomie czy nie. Dla głębszego wejścia w życie wiarą jest zarówno ważne, jak i pomocne, by szanować i odpowiednio uczcić obecność Boga w każdym człowieku.
2. Życie chwilą obecną
Często codzienność stawia nas w sytuacjach, które wydaje się, że wymagają od nas zbyt wiele. Także nasza własna przeszłość z niedobrymi doświadczeniami z powodu naszych porażek może stanowić dużą przeszkodę w odważnym podejmowaniu nowych zadań. Do tego jeszcze dochodzą myśli o przyszłości: Czy aby dam sobie radę? Jestem przecież tak słaby, tak zmęczony, tak niedoświadczony…, i co jeszcze złego może mi się przydarzyć?! – Takie rozmyślanie może nas sparaliżować. Jezus zaś mówi w Kazaniu na Górze: Nie troszczcie się więc zbytnio o jutro; ponieważ jutrzejszy dzień sam o siebie troszczyć się będzie. Dosyć ma dzień swojej biedy (Mt 6,34).
Jak ważne jest, abyśmy ciągle na nowo składali naszą przeszłość w Bożym Miłosierdziu i nie dali się zastraszyć przyszłości. Na życie obecną chwilą mamy wystarczająco siły, mamy „łaskę wspomagającą”. Jeżeli naszym zadaniem byłoby przedarcie za jednym razem grubej książki, przekroczyłoby to z pewnością nasze siły. Jeżeli jednak będziemy brać tylko po kilka stron, cała książka wkrótce zostanie przedarta. Podobnie możemy poradzić sobie z wykonaniem wszystkich naszych zadań – jeżeli w chwili obecnej weźmiemy do ręki tylko tyle „stron”, ile odpowiada naszym siłom.
Ażeby dobrze żyć chwilą obecną i po kolei sprostać wszystkim zadaniom, niespodziankom, kryzysom… – potrzebujemy głębokiego zaufania wobec Opatrzności Bożej. Jezus obiecał nam przecież: A oto Ja jestem z wami przez wszystkie dni, aż do skończenia świata (Mt 28,20). Nasze zaufanie do Boga rośnie w takiej mierze, w jakiej doświadczamy Jego bliskości i pomocy też w bardzo małych sytuacjach codziennych. Dlatego staramy się ciągle na nowo świadomie wchodzić w kontakt z Bogiem, Jemu wszystko „opowiadać”, Jego prosić o pomoc, Jemu za wszystko dziękować i Jego uwielbiać. Pomaga nam przy tym bardzo mocno, gdy doświadczymy wysłuchania naszych modlitw. Jezus obiecał przecież: O cokolwiek prosić będziecie w imię moje, to uczynię, aby Ojciec był otoczony chwałą w Synu. O cokolwiek prosić będziecie w imię moje, Ja to spełnię (J 14,13-14).
3. „Mała droga”
Każdy okres historii Kościoła wydaje swoich „nauczycieli”, którzy na tle rozwijającej się kultury i filozofii na ten nowy czas stawiają także nowe akcenty. Odnoszę wrażenie, że dla dzisiejszych czasów taką „wielką” nauczycielką Kościoła jest „mała” św. Teresa od Dzieciątka Jezus. Jej przykład i jej nauka „małej drogi” jest w stanie doprowadzić także słabych, wciąż na nowo upadających i zniechęconych…, do samego centrum ojcowskiego Serca Boga. Nie możemy sobie zasłużyć na niebo przez wielkie ascetyczne wyczyny. Dziecięce zaufanie i pokorna zgoda na bycie obdarowanym o wiele bardziej pozwala nam trwać przed Bogiem.
Małe dziecko jeszcze nie potrafi niczego osiągnąć, ale może się uśmiechać! Naszym najwartościowszym podarunkiem dla Boga jest to, że pozwalamy, aby nas obdarował… Oczywiście nie możemy i nie chcemy wykorzystywać Bożego Miłosierdzia dla urządzenia sobie wygodnego życia! Jako wyraz naszej wdzięczności, wierności i zaufania staramy się o przestrzeganie przykazań Bożych i kościelnych. Ale nasze posłuszeństwo powinno być miłością, a nasza ofiarność jest wówczas autentyczna i doskonała, jeżeli jest radosna.
III. Pojazd na pielgrzymkę
Każda wspólnota duchowa potrzebuje na swoją drogę do świętości, a więc do zjednoczenia z Bogiem, szczególnego motywu przewodniego wziętego z Pisma Świętego. Zazwyczaj ta myśl przewodnia jest odpowiedzią na potrzeby danego czasu. Ażeby móc w pełni naśladować Jezusa, a jednocześnie dać odpowiedź wiary na przesadny materializm swoich czasów, św. Franciszek na przykład na centrum swojej wspólnoty i całego ruchu wybrał biblijne ubóstwo. Z kolei św. Benedykt w niespokojnych czasach „wędrówki ludów” i wielu błąkających się wędrownych mnichów podkreślił szczególnie konieczność i błogosławieństwo stabilnej wspólnoty klasztornej. Inne czasy, pozbawione wystarczającej liczby szkół i szpitali, patrzyły na Chrystusa Nauczyciela, który troszczył się szczególnie o chorych. Znowu inne wspólnoty wzięły sobie mocniej do serca Jego nakaz misyjny. I tak oto każdy czas wydawał własne rodziny duchowe. Urzeczywistniają one pewien aspekt Pisma Świętego i wzajemnie się uzupełniają. Wspólnie powinny one w żywy sposób ukazywać i uczynić doświadczalnym to, co w Biblii zostało wyrażone słowami.
W naszych czasach w ciężkim kryzysie znajduje się przede wszystkim rodzina. Nic więc dziwnego, że istnieje wiele zakonów i wspólnot, które patrzą szczególnie na Świętą Rodzinę z Nazaretu, jak też i na duchową rodzinę Jezusa, która powstała na drodze do Jerozolimy. Tak również powstała Duchowa Rodzina Przenajświętszej Krwi. W jej Regule Życia jej charyzmat wyrażony jest w następujący sposób: Widzimy nasz szczególny dar i zadanie w staraniu o wzajemne uzupełnianie się maryjnego i matczynego powołania kobiet oraz braterskiej i ojcowskiej służby mężczyzn, aby w ten sposób w duchu Świętej Rodziny starania Kościoła o szerzenie Ewangelii zyskały nową płodność i piękno (B, 10).
Odniesienie do poszczególnych osób Świętej Rodziny, które powinno kształtować tak osobistą jak i wspólnotową drogę naszej duchowej rodziny, jest wyrażone w krótkiej modlitwie Wspólnoty:
Jezu, Ty wybrałeś drogę rodziny, aby jako Bóg i Człowiek stać się naszym Zbawicielem. Dziękujemy za Twoje trzydzieści lat w Nazarecie i za założenie Twojej własnej rodziny, Kościoła, na drodze do Jeruzalem. Ześlij nam od Ojca Niebieskiego Twojego Ducha Świętego, aby nasze rodziny naturalne i duchowe coraz bardziej stawały się „Kościołem”.
Maryjo, w Twoim Niepokalanym Sercu byłaś zawsze gotowa stracić swoje osobiste myśli i plany, aby w pełni wziąć udział w dziele zbawienia. Pod Krzyżem stałaś się Matką Kościoła i całej ludzkości. Oddajemy Ci cześć i kochamy Cię, Królowo nieba i ziemi.
Święty Józefie, w każdej sytuacji przyjmowałeś bez wahania Wolę Bożą. Uwielbiamy Boga za Twoje szlachetne serce i za niestrudzoną troskę, z jaką służyłeś Jezusowi i Maryi. Chroń także nasze rodziny i cały Kościół, a zwłaszcza samotnych i konających. Amen.
„Święta Rodzina” oznacza dla nas jednak nie tylko Rodzinę z Nazaretu, lecz także – jak już wspomniano – duchową rodzinę Jezusa, z której potem przez Zesłanie Ducha Świętego ukształtował się Kościół. Jezus rozpoczął swoją publiczną działalność przypuszczalnie po śmierci św. Józefa. Bardzo wyraźnie odciął się od swojej dotychczasowej rodziny, w której się wychowywał (por. Mk 3,31-35) i zaczął gromadzić wokół siebie – w różnym stopniu przynależności – nową, duchową rodzinę. Do kręgu tych wybranych należało nie tylko 12 Apostołów i 72 uczniów, ale także grupa kobiet (por. Łk 8,1-3). Ta „rodzina Jezusa” jest szczególnie widoczna na Golgocie, przy Zmartwychwstaniu i potem podczas Zesłania Ducha Świętego.
Ten, kto chciał być „uczniem Jezusa”, a więc „naśladować” Jezusa i należeć do Jego „rodziny”, musiał przyjąć bardzo radykalne warunki:
Jeśli kto chce iść za Mną, niech się zaprze samego siebie, niech co dnia bierze krzyż swój i niech Mnie naśladuje! (Łk 9,23).
…Tak więc nikt z was, kto nie wyrzeka się wszystkiego, co posiada, nie może być moim uczniem (Łk 14,33).
W Kazaniu na Górze (por. Mt 5-7) chyba najbardziej wyraźnie wychodzi na jaw, w jakiej „duchowości” został ukształtowany bliższy krąg uczniów. Także i dzisiaj nie odbywa się to mniejszym kosztem. Jednak życie według Słowa Bożego daje do tego światło i siłę.
IV. Światło i siła na drogę
1. Słowo Życia
Pielgrzymka naszego życia ma szczytny cel. Nie można go przewyższyć, ponieważ chodzi o samego Boga. Podróż tam nie może być łatwa, a nawet przekracza wszelkie ludzkie możliwości. Jednak Bóg sam już od zawsze dawał swojemu ludowi potrzebny pokarm na drogę. Już Stary Testament żył, z pomocą proroków, Słowem Bożym, a w Nowym Testamencie poza Ewangelią i innymi Pismami natchnionymi doszły do tego jeszcze sakramenty. Zwróciliśmy już uwagę na to, że w różnych epokach historii Kościoła ciągle na nowo różne słowa Pisma Świętego były niejako na nowo „odkrywane”, a potem szczególnie podkreślane. Było to zależne głównie od określonej potrzeby danego czasu.
Aby dawać sobie radę z codziennymi problemami i zadaniami życia, nasza Wspólnota przyjęła praktykę „Słowa Życia”. Na pewien krótszy lub dłuższy czas wybiera się osobiście lub w grupie pewne Słowo z Biblii jako motyw przewodni. Potem przypominamy sobie to motto ciągle na nowo w różnych sytuacjach i w ten sposób doświadczamy bliskości i pomocy Bożej. Także dawanie świadectwa zachęca i umacnia całą grupę w tym doświadczeniu wiary. „Słowo Życia” pomaga szczególnie żyć w obecności Bożej oraz wypraszać i przyjmować od Boga niezbędne łaski: Jeżeli we Mnie trwać będziecie, a słowa moje w was, poproście, o cokolwiek chcecie, a to wam się spełni. Ojciec mój przez to dozna chwały, że owoc obfity przyniesiecie i staniecie się moimi uczniami (J 15,7-8).
Podobnie jak mała grupa, także większa wspólnota może wybrać takie „Słowo Życia” – i to nie tylko na jakiś krótki czas, ale też na stałe. Taki motyw przewodni stanie się wówczas źródłem i wyrazem duchowości danej wspólnoty czy zakonu.
Nasza Duchowa Rodzina ma w tytule „Przenajświętszą Krew”. W nim jest już zasygnalizowane, w jakim szczególnym „Słowie Życia” szukamy światła i siły na swojej pielgrzymce. Co jednak w praktyce oznacza dążenie, by czerpać ciągle na nowo i przede wszystkim ze źródła Krwi Chrystusa?
2. Krew Jezusa Chrystusa
Podczas Eucharystii w modlitwie konsekracyjnej kapłan wypowiada słowa przemienienia (tu skrócone): To jest moje Ciało, to jest moja Krew. Przy słowach konsekracji patrzymy na hostię, która właśnie stała się Ciałem Chrystusa. To jest ten sam Chrystus, w którego zostaliśmy podczas chrztu świętego „wszczepieni”, do którego należymy i którego żywymi członkami teraz jesteśmy. Wszyscy ochrzczeni mogą więc na Mszy świętej popatrzeć na siebie nawzajem i jeszcze raz powtórzyć: To jest moje Ciało! Każdy członek „Mistycznego Ciała Chrystusa” może w odniesieniu do innych członków tego samego Ciała powtórzyć to samo. Jak wspaniałe byłyby owoce, gdybyśmy tę prawdę wiary bardziej świadomie i wierniej przyjęli do siebie…!
To, co odnosi się do konsekrowanej Hostii, w takim samym stopniu odnosi się do kielicha z Krwią Chrystusa. Każdy z nas po przeistoczeniu mógłby szepnąć swojemu sąsiadowi z ławki: „To jest moja Krew”, albo jeszcze wyraźniej: „Ty jesteś moją Krwią!” Przez Krew Chrystusa bowiem należymy do siebie nawzajem i staliśmy się niejako „krewnymi”. Tak jak symboliczna kropla wody podczas przygotowania darów znika w winie kielicha i staje się z nim jedno, tak też i my sami poprzez pełny udział w Ofierze Eucharystycznej stajemy się Krwią Chrystusa – Jego Krwią poprzez współuczestnictwo.
A jednak „stać się Ciałem Chrystusa” nie oznacza dokładnie tego samego, co „stać się Krwią Chrystusa”. Krew ma bowiem w sobie jeszcze inną symboliczną wymowę. „Krew” mówi o życiu i o śmierci, o młodzieńczej świeżości jak i o ranach. Jeżeli powiem do mojego sąsiada: „Ty jesteś moją krwią”, to włączam do tego również to, że jego rany są też moimi ranami. Kto w pełni uczestniczy we Mszy świętej, ten czyni się solidarnym z cierpieniem całego świata, za który Jezus przelał swoją Świętą, Przenajdroższą, Boską Krew. Przeistoczenie w kielichu rozszerza nasze serca na potrzeby wszystkich ludzi. Duchowość Krwi Chrystusa czyni nas wrażliwymi szczególnie na cierpienie. Syn Boży przyjął z miłości ludzkie ciało i krew. W Komunii świętej przyjmujemy Ciało i Krew Chrystusa, aby przez Niego stać się wrażliwymi, zdolnymi i gotowymi razem ze Zbawicielem ratować, uzdrawiać, pocieszać i przynosić ulgę…, budować pokój i tworzyć jedność.
a. Odkrywać Krew Chrystusa
Istnieją trzy różne rodzaje obecności Krwi Chrystusa: historyczna, liturgiczna i mistyczna:
– aby uzmysłowić sobie obecność historyczną, trzeba przede wszystkim pójść na Golgotę i tam rozważać tajemnicę Ukrzyżowanego Pana. Istnieją jeszcze relikwie Krwi, a więc ślady historycznego faktu przelania Krwi Jezusa;
– obecność liturgiczną odnajdujemy (jak już to rozważaliśmy) w Eucharystii, i wreszcie
– obecność mistyczną napotykamy tam, gdzie w ranach świata przez wiarę dostrzegamy duchową obecność Boskiej Krwi. Chrystus przelał przecież swoją Krew, aby uzdrawiać rany ducha, duszy i ciała. Kto wierzy w zbawczą miłość Boga, ten spotyka w ranach świata Boską Krew, Boskie Życie, Boską Miłość, która zaprasza do odwzajemnienia miłości.
b. Czcić Krew Chrystusa
Spotkanie i uszanowanie Krwi Chrystusa może radykalnie zmienić życie ludzi. Wszelkie cierpienie na świecie otrzyma przez to głębszy sens, a nawet zostanie odkryte jako wielki „skarb życia”. Możemy brać udział w zbawczej miłości Chrystusa! Wszelkiego rodzaju zranienia mogą przez Krew Chrystusa zostać przemienione w większą miłość. Z tego powodu wielu świętych coraz bardziej ceniło cierpienie, bo stawało się ono dla nich największym wyrazem wdzięczności, uwielbienia i miłości. Niektórzy dlatego nawet prosili o krzyż i cierpienie. Nie chcieli już żyć bez tego źródła miłości…
Kto czci Krew Chrystusa, ten będzie nie tylko odmawiał odpowiednie modlitwy i uczestniczył w nadzwyczajnych uroczystościach. Jeszcze mocniej ta pełna wdzięczności cześć dla Krwi Chrystusa zostaje wyrażona przez to, że tę Krew niejako zbieramy do kielichawłasnego serca. Poprzez wiarę w miłość Bożą, poprzez nadzieję, która nigdy nie ustaje i poprzez miłość, która zwycięża wszelkie pokusy Złego, bierzemy udział w oddaniu i ofierze Maryi. Ona stała pod krzyżem swojego Syna jak otwarty kielich. Ona przyjmowała Krew Chrystusa niejako do swojego serca, aby razem z Jezusem z powrotem ofiarowywać ją Ojcu. To jest najdoskonalszy sposób adoracji Boga w tajemnicy Krwi Zbawiciela.
c. „Być” Krwią Chrystusa
Adoracja Krwi Chrystusa otwiera bramę do jeszcze mocniejszego zjednoczenia z Miłością Bożą przelaną na Krzyżu. Mówiąc o Eucharystii, zwróciliśmy już uwagę na to, że przez pełne uczestnictwo we Krwi Chrystusa my sami możemy „stać się” Krwią Chrystusa – podobnie jak kropla wody wlana do kielicha wina staje się winem. Ten obraz pozwala nam przynajmniej wskazać praktyczne znaczenie czci Krwi Chrystusa: tak jak krew w organizmie utrzymuje w jedności poszczególne członki ciała, transportuje żywność, ciepło, hormony i środki lecznicze…, podobnie i my służymy Mistycznemu Ciału Chrystusa, Kościołowi, jeżeli przez jedność z ukrzyżowanym Panem sami „staliśmy się” Krwią Chrystusa.
Jest to służba ukryta, tak jak i krew w ciele jest ukryta. Jeżeli przez zranienia staje się ona zbyt widoczna, budzi to w nas lęk. Ale także całkowity brak krwi, np. bladość twarzy, kojarzy się ze śmiercią. Prawdziwe uczczenie Krwi Chrystusa przygotowuje na pokorną służbę i w niej się doskonali. W Ciele Chrystusa jest ona wszędzie potrzebna, sama jednak zbytnio się nie uwidacznia.
Krew Chrystusa jest znakiem i uobecnieniem śmierci i życia, ofiary i miłości, słabości i mocy, teologii i poezji. Boska Krew jest naszym Źródłem, naszym Pokarmem i naszym Celem – wstępnym doświadczeniem i udziałem w Miłości Bożej już na tej ziemi.