Gościem tu jesteś i wędrowcem. Ojczyznę masz w Niebiosach.
św. Jan Chryzostom
Bardzo chciałam pojechać na tę wtorkową Adorację, bo nie wyobrażałam sobie, żeby zacząć nowe studia bez „naładowania duchowych akumulatorów”, bez zostawienia całego tego czasu nauki, pracy, zabiegania u Jezusa. Planowałam to od dłuższego czasu, udało mi się przekonać rodziców, mamę, żeby mnie puściła, tatę, żeby mnie podwiózł. W piątek późno wieczorem zadzwonili z pracy – zlecenie z terminem na środę rano, dość duże (a ja normalnie zleceń na weekend nie dostaję). Mega pokusa, żeby rozłożyć to na więcej dni i popracować w niedzielę – ale jakoś się nie dałam. W poniedziałek spędziłam coś koło 13 h w pracy, żeby tylko we wtorek móc pojechać.
Uwinęłam się we wtorek w pracy do 15.00, wszystko pięknie, dużo czasu. Na pół godziny przed wyjściem zaczęło lać jak z cebra, ale to tak, że ściana wody. Ulewa = szlaban, rodzice nie puszczą, do tego sarkastyczne komentarze mamy, że Bóg mnie nie lubi, bo to z nieba przecież padało... Ale ja wiedziałam, że Pan Bóg jest dobry :) i zaczęłam Go prosić, żeby przestało. No i przestało... chociaż było tak obniesione, że mama powiedziała mi wprost, że jestem wariatką, że wychodzę na taką pogodę, mimo że nie muszę.
Zanim wyjechałam ode mnie na obwodnicę wyszło piękne słońce. Ale przez te utarczki z mamą o pogodę i przez to, że mój tata pomylił zjazdy z estakady prawie bym się spóźniła na mszę. Nie załapałam się na spowiedź przed mszą i byłam smutna... do czasu. Kazanie... a konkretnie motyw randki, który się w nim pojawił, było zdecydowanie przeznaczone tam u Góry dla mnie. Ja od jakiegoś czasu tak nazywam i postrzegam każdą modlitwę... o Eucharystii mówię czasem, że to „kolacja przy świecach”. Miałam problem, żeby nie parsknąć śmiechem w czasie tego kazania, tak bardzo odzwierciedlało ono to, co przeżywałam, jak tęskniłam za Randką z Jezusem. Nawet pomyślałam, że Duch Święty pożyczył na kazanie moją nomenklaturę.
Na Adoracji miałam to samo wrażenie, takie, że ona została zorganizowana celowo dla mnie. 75% tego, jak ksiądz Wojtek prowadził Adorację, było do mnie, i to bardzo, bardzo mocno. Potem Bóg spełnił takie moje jedno maleńkie marzenie w modlitwie wzajemnej za siebie. Pierwszy raz spotkałam się z czymś takim. Wiele razy jak przyjeżdżałam na mszę z modlitwą o uzdrowienie w Gwieździe Morza rodziło się we mnie takie wielkie pragnienie, żeby móc służyć innym modlitwą. Kiedyś nawet upatrzyłam sobie jedną parę, która się modliła nad ludźmi i oddawałam swoje uwielbienie za tych wszystkich, którzy do tej pary przyjdą, ale gdzieś tam mi się marzyło móc się za kogoś w taki sposób pomodlić „legalnie”. A tu miałam okazję i było to dla mnie bardzo piękne doświadczenie.
Ale najpiękniejsze zostało na koniec. Miałam chwilę sam na sam z Przenajświętszym... i nasze spojrzenia się spotkały tak z bardzo bliska. Wyciągnęłam do Niego dłoń w geście uwielbienia, a On zamienił ten gest w coś niesamowitego. Ksiądz Wojtek wziął mnie w tym momencie za rękę... ale to było coś znacznie więcej, byłam trzymana za rękę przez samego Boga. Ogarnęło mnie takie poczucie bezpieczeństwa, taka łagodność, pokój, że po prostu wszystko, co się działo dookoła, przestało w ogóle się liczyć... był tylko Bóg otulający Miłością i ja.
Jak to po dłuższej chwili minęło i wróciłam na swoje miejsce przy ławkach, zaczęłam dalej się modlić, uwielbiać Boga i dostałam przepiękny obraz (nieraz Pan Bóg idzie dalej w konwencji Randki, i „zabiera mnie do kina”) – obraz takiej klasycznej rodziny na spacerze, matka, ojciec, pośrodku dziecko, dziewczynka, rodzice trzymają je za ręce. Tylko że rodzicami byli Jezus i Maryja, a to dziecko to byłam ja... Przepiękny komentarz do Ewangelii z tamtego wtorku (Łk 8,19-21). To trwało chwilę i bardzo rozradował mnie ten obraz, a na końcu przykuł moją uwagę „szczegół”, że jestem na nim zdrowa. I takie Słowo w sercu, że On tak mnie widzi, że dla Niego to w ogóle nie jest ważne, poczucie doskonałej akceptacji. To było tak mocne, że przepiękną ciszę przed błogosławieństwem końcowym popsuł mój płacz. Doświadczyłam też takiego pięknego „zgrania w czasie”, bo otworzyłam oczy dokładnie w momencie, kiedy Monstrancja była podniesiona tak bardzo wysoko i Jezus patrzył na wszystkich, błogosławiąc.
Nie udało mi się oddać słowami piękna tego, czym obdarzył mnie Bóg, język ludzki tutaj zawodzi. Zostaje mi tylko zawołać z radością: CHWAŁA PANU!!!
<>< <>< JEZUS ><> ><>